Skąd ta zwierzyna
Mające miejsce po II wojnie światowej zmiany ustrojowe nie ominęły zwierząt łownych, które stały się własnością Skarbu Państwa. Jako osoba urodzona i wychowana w zastanym stanie rzeczy, nie kwestionuję tego. Niemniej, nierzadko spotykane na ten temat głosy wypowiadane w kontekście łowiectwa i myśliwych skłoniły mnie do pochylenia się nad kwestią „zwierzyna a Państwo”. Czy wypowiedzi, z których przebija głos o uprzywilejowanej grupie społecznej – myśliwych, hojnie obdarzonych i korzystających z zyskiem z własności ogólnospołecznej, jaką jest zwierzyna, są uprawnione? Dlaczego to właśnie im się tak szczęśliwie przytrafiło?
Prowadzi to do pytania, skąd się wzięła zwierzyna, której dostatkiem wszyscy możemy się dzisiaj cieszyć? Byt jej zależy niewątpliwie od korzystnych warunków środowiskowych. Dodatkowo, w obecnych realiach, przez nas – Homo sapiens – stworzonych, również od regulacji prawnych, dotyczących ochrony środowiska naturalnego, w tym rozwiązywania problemów kolizji, do jakich musi dochodzić pomiędzy gatunkiem dominującym, człowiekiem rozumnym, a nią. Spotykamy się w jednej przestrzeni, ale często mamy różne interesy.
Na przestrzeni setek lat dominującym wydaje się być problem szkód łowieckich. Przede wszystkim rolniczych, ale od dobrych kilku dziesięcioleci również leśnych. Tym bardziej mnie to zaciekawiło, że w wielu środowiskach panuje opinia, iż obecne stany, zagęszczenie, grubego zwierza w Polsce, a nad nim się pochylam, są największymi od czasów rozbiorowych. Odnosząc obecne granice Polski do jej obszarów w chwili rozbioru.
Dlatego prześledziłem zapisy prawne z tym związane i kwestię, na kim spoczywał obowiązek, jak i kto okazywał chęć zajmowania się zwierzyną, w ostatnich ponad stu latach na terenie naszego kraju.
Zwierzyna w odrodzonej Rzeczypospolitej i po II wojnie światowej
Od najdawniejszych czasów własność zwierzyny i prawo do pożytków, jakie niesie, była związana z własnością ziemi. Znajduje to odbicie w Rozporządzeniu Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej z 1927 roku – pierwszym polskim akcie prawnym po odzyskaniu niepodległości, regulującym całościowo i jednolicie kwestie łowieckie. W dokumencie tym, w rozdziale drugim, w artykułach 20 i 22 znajdujemy zapisy o przeznaczaniu części dochodu z pożytku łowieckiego na straż łowiecką i cele hodowlane. Nie był to warunek obligatoryjny, a fakultatywny, gdyż istniało logiczne założenie, że każdy właściciel dba o swoją własność. Wpłynęło to korzystnie na bardzo przetrzebione populacje zwierzyny, jakie mieliśmy po I wojnie światowej.
II wojna światowa dokonała swojego dzieła zniszczenia również i w tej materii. Powojenne braki aprowizacyjne nie sprzyjały otaczaniu troską zwierząt łownych. Pierwsze działania łowieckie myśliwych i nowych władz opierały się przez kilka kolejnych lat na wspomnianym rozporządzeniu z 1927 roku. Istotne, ba fundamentalne zmiany wprowadził Dekret z dnia 29 października 1952 roku o prawie łowieckim, zwany czasami „dekretem Bieruta”. Oderwał zwierzynę od ziemi, czyniąc ją własnością państwową oraz wprowadził ją do planów gospodarki narodowej. Państwo miało nią gospodarować i czerpać określone pożytki, jak choćby wpływy dewiz w dobie niewymienialnej złotówki. Ugruntował to i doprecyzował Dekret z 18 kwietnia 1955 roku. Nie wchodząc w szczegóły wprowadzono podział kraju na obwody łowieckie, które koła łowieckie – podmioty zrzeszone w Polskim Związku Łowieckim – poza obwodami wyłączonymi z wydzierżawienia, miały dzierżawić przez 10 lat. Wprowadzono roczne i wieloletnie łowieckie plany hodowlane wchodzące do Narodowego Planu Gospodarczego jako roczny łowiecki plan hodowlany Państwa. Kierowano się przy tym wytycznymi Państwowej Komisji Planowania Gospodarczego i Ministerstwa Leśnictwa, późniejszego (od 1956 roku) Ministerstwa Leśnictwa i Przemysłu Drzewnego, które sprawowało kontrolę nad łowiectwem i jego formami organizacyjnymi. Polski Związek Łowiecki jako stowarzyszenie został rozwiązany i powołany jako zrzeszenie o tej samej nazwie w 1953 roku ze statutem nadanym przez ministra. Do pełni szczęścia potrzebna była jeszcze tylko zwierzyna i ktoś, kto będzie się nią zajmował. Logicznym biegiem rzeczy powinien to być jej właściciel, czyli Państwo. Tymczasem Państwo powierzyło wszelkie zagadnienia związane z hodowlą i ochroną zwierzyny, poza w sumie nielicznymi obwodami wyłączonymi, Polskiemu Związkowi Łowieckiemu, czyli kołom łowieckim – polskim myśliwym. Ograniczyło swoją rolę do nadzoru i formułowania określonych wymagań, jakie miały być spełnione przez myśliwych. Nagrodą była możliwość realizacji swojej pasji, a często również wielopokoleniowej tradycji rodzinnej. Ktoś powie: a pożytki z polowania, ze zwierzyny? Do tej kwestii wrócę za chwilę. Ustawa z dnia 17 czerwca 1959 roku o hodowli, ochronie zwierząt łownych i prawie łowieckim, jak i kolejna z dnia 23 czerwca 1973 roku ugruntowały rozdane role. Odbicie tego znajdujemy w kolejnych zarządzeniach i rozporządzeniach, w sumie około dziewięćdziesięciu, wydawanych przez Ministra Leśnictwa i Przemysłu Drzewnego, Radę Ministrów i Ministra Rolnictwa. Pouczająca lektura, może szczególnie w obecnych czasach. Pożytkiem dla myśliwego, jaki może mieć z polowania, poza przeżyciem spotkania z naturą i przygodą, ma być zwierzyna. W okresie początkowym, w zasadzie do Ustawy z 17 czerwca 1959 roku, myśliwy miał względną swobodę w decydowaniu, jaką część pozyskanej zwierzyny przeznaczy na własny użytek. Pozostałą musiał zbyć po określonych z góry cenach przedsiębiorstwom wyznaczonym przez Państwową Komisję Planowania Gospodarczego albo jednostkom handlu detalicznego, wyznaczonym przez Ministra Handlu Wewnętrznego, lub zakładom żywienia zbiorowego. Podmioty te prowadziły imienne listy dostawców. Obrót zagraniczny prowadziły wyłącznie określone przedsiębiorstwa handlu zagranicznego (Rozporządzenie Ministra Leśnictwa z 25 października 1954 roku). Wspomniane ustawy z 1959 i 1973 roku między innymi:
– zobowiązywały przedsiębiorstwo Lasy Państwowe i Państwowe Gospodarstwa Rolne do prowadzenia ośrodków hodowli zwierzyny (ca. 10% wszystkich obwodów łowieckich)
– kierowały czynsz dzierżawny płacony przez koła łowieckie finalnie do naczelników gmin z przeznaczeniem na cele społeczne oraz hodowlę i ochronę zwierzyny
– stwierdzały, że łowiecki plan hodowlany wchodził do Narodowego Planu Gospodarczego
– nakazywały dzierżawcom obwodów łowieckich, czyli myśliwym, prowadzenie wszelkich zabiegów hodowlanych i ochrony zwierzyny, co miało też wpłynąć przy rosnących jej stanach, a zatem i pożytkach, na ograniczanie szkód łowieckich
– orzekały, że zwierzyna pozyskana staje się własnością dzierżawcy obwodu, który musi ją zbyć wyłącznie podmiotom wyznaczonym przez Ministra Leśnictwa i Przemysłu Drzewnego po z góry narzuconych cenach
– wyjaśniały, że odstąpienie zwierzyny pozyskanej osobom polującym może mieć miejsce na warunkach ściśle określonych przez MLiPD w porozumieniu z Ministrem Rolnictwa.
Obrót zwierzyną pozyskaną mogły prowadzić: Przedsiębiorstwo Leśnej Produkcji Niedrzewnej „Las” i Spółdzielnia „Jedność Łowiecka”. Skóry mogły skupować wyłącznie placówki Centrali Surowców Włókienniczych i Skórzanych. Firma „Las” była w zasadzie absolutnym monopolistą w tej materii, zaś kolejne regulacje ministerialne zdecydowanie ograniczają ilości zwierzyny, jaką myśliwy może pobrać, oczywiście odpłatnie, na własny użytek. Finalnie koło łowieckie, jako dzierżawca obwodu i właściciel pozyskanego zwierza, mogło odsprzedać myśliwemu co najwyżej 20% cieląt jelenia i daniela, tyleż samo saren i dzików oraz 40% zajęcy po odliczeniu jednego zająca na uczestnika polowania. W grę wchodziły dziki o wadze do 40 kilogramów. Resztę pod rygorem nawet utraty dzierżawy obwodu koło musiało zbyć Państwu na warunkach przez nie określonych. Jak widać, Państwo doceniło wartość pożytku ze zwierzyny i dążyło do niego wszelkimi drogami. Gdy spojrzymy na stany zwierzyny, to były one bardzo mizerne, bo i jakimi miały być po pięciu latach działań wojennych przetaczających się przez kraj. Jeśli miały przynosić zakładane profity, to wymagały odbudowy i pomnożenia. To zadanie powierzono myśliwym, ich sercu i pasji do zwierza oraz rodzimej przyrody. To oni zagospodarowywali dzierżawione im dziesięcioletnimi dzierżawami obwody łowieckie według określonych wymagań i pod nadzorem instytucji państwowych. Czasami mobilizowali do współpracy młodzież szkolną, ucząc ją szacunku do przyrody i przekazując o niej wiedzę. Inni entuzjaści miłości do zwierząt jakoś się nie palili do działania. Proszę mi wybaczyć, jeśli się troszkę szeroko rozpisuję, choć staram się te dziesięciolecia przedstawiać syntetycznie, ale chcę naszkicować zapomniany, a dla coraz większej liczby zainteresowanych zupełnie nieznany, nawet abstrakcyjny obraz i klimat tamtych czasów.
Państwo od początku przyjęło na siebie trud szacowania i ponoszenia kosztów szkód łowieckich czynionych przez zwierzynę, które oczywiście wzrastały wraz z rosnącymi jej stanami, ale również wartościami niesionych pożytków. Właściciel poczuwał się więc do odpowiedzialności za swoją własność, co jest godne uznania. Drugą sprawą jest ustanawianie wspólnika do ponoszenia tych kosztów. Szkody łowieckie rolnicy zgłaszali do leśnictw lub nadleśnictw. One szacowały je i wypłacały odpowiednie kwoty po ich akceptacji przez stosowne dyrekcje Lasów Państwowych. Mówię tu o szkodach łowieckich w obwodach dzierżawionych przez podmioty zrzeszone w PZŁ, czyli kołach łowieckich. Tyle tylko, że ta dobroć wobec myśliwych miała swoje granice. W miarę wzrastania stanów zwierzyny, a tym samym i szkód łowieckich, pojawia się ciągle rosnąca współodpowiedzialność finansowa kół łowieckich, a więc myśliwych, za szkody w uprawach rolnych, a potem i za szkody leśne. Początkowo koła łowieckie wpłacały na konta właściwych nadleśnictw urzędowo określone kwoty za każdą sztukę pozyskanej przez ich myśliwych zwierzyny grubej i za niektórą zwierzynę drobną. Wielkość pozyskania co do gatunku, klasy wieku i płci wynikała z łowieckiego planu hodowlanego, a nie potrzeby lub widzimisię myśliwego. Planu zatwierdzanego i korygowanego przez instytucje państwowe. W przypadku zwierzyny płowej partycypacje te stanowiły 50% wartości tuszy w punkcie skupu. Pozostała zwierzyna była określona kwotowo od sztuki. Kolejne rozporządzenia Rady Ministrów czy MLiPD poszukiwały różnych ujęć procentowych i zakresowych w obrębie procentu wartości szkód i wartości tusz zwierza pozyskanego, wiążąc to czasami z procentem realizacji łowieckiego planu hodowlanego. Bywało to 50% wypłaconych odszkodowań, 30% odszkodowań i do tego stosowny procent wartości tusz etc. Ostatnia wersja – z 1989 roku – wymagała z tytułu udziału w rekompensacie szkód łowieckich zwrotu Państwu po 20% wartości szkód i wartości tusz pozyskanej zwierzyny. Tą drogą myśliwi ponosili również koszt bytowania własności ogólnospołecznej, zwierzyny, płacąc za jej „stołowanie się”.
Podsumowując, przez cały czas, do którego się odnoszę, myśliwi zajmowali się na swój koszt hodowlą i ochroną zwierzyny, czyli własności państwowej, ogólnospołecznej i ponosili koszty jej bytowania, płacąc części tego społeczeństwa, czyli rolnikom, za szkody, jakie im zwierzyna uczyniła. Tym, którzy myśliwymi nie są, przypomnę, że hodowla to nie tylko obrosłe już w mity dokarmianie, ale to przede wszystkim wzbogacanie bazy żerowej poprzez uprawę poletek łowieckich obsiewanych odpowiednimi roślinami. To również nasadzenia krzewów i drzew dających zwierzętom osłonę i wartościowy żer. To urządzanie wodopojów i wykładanie soli. To rekultywacja drobnej retencji i wiele, wiele innych działań, którymi poza myśliwymi nikt się nie zajmował, a niektórzy wręcz niszczyli.
Wracając na moment do ochrony zwierzyny, to wydawane rozporządzenia nakładały na koła, myśliwych, obowiązek utrzymywania strażników łowieckich oraz zwalczania wszelkiego szkodnictwa łowieckiego, jak choćby wnykarstwo. Wszystko to niewątpliwie wymagało z ich strony angażowania niemałych środków finansowych i ogromnego nakładu pracy. Trudno przyjąć, aby posiadane możliwości konsumpcji pozyskanego zwierza były rekompensatą poniesionych nakładów. Ustalone limity możliwości pobrania zwierzyny na własny użytek przez myśliwych dawały dochód w twardej walucie Państwu, natomiast wręcz wykorzeniły dziczyznę z tradycji naszej polskiej kuchni.
Przyjrzyjmy się efektom tego myśliwskiego zaangażowania, czyli zmianom ilościowym poszczególnych populacji zwierzyny. Spójrzmy na nie od lat 60. do dnia dzisiejszego w skali kraju. Wcześniejsze stany zwierza były jeszcze niższe, a zaraz po wojnie w wielu miejscach prawie zerowe. Łoś nie jest obecnie obiektem zainteresowania łowców, ale wówczas był. W 1962 roku liczebność łosia była szacowana na 200 sztuk, w 1967 na 646, w 1977 na 4400, w 1982 roku na 6000, w 2000 roku na niespełna 2000, w 2008 roku przekroczyła 5000, aby w 2019 roku osiągnąć stan około 26 000 sztuk. W sezonie 2001/2002 ogłoszono moratorium na odstrzał łosia, które trwa do dnia dzisiejszego, co zwalnia myśliwych od wynagradzania łosich szkód łowieckich.
Jeśli chodzi o jelenia, to z początkiem lat 60. jego populacja oscylowała w granicach 25 000 osobników. W 1975 roku ok. 44 000 sztuk, w 1980 ok. 73 000, w 1990 ok. 92 000, w 2016 r. odnotowano w statystykach 220 000 osobników, a w 2018 roku już blisko 250 000 (liczba ta aktualnie nieznacznie zmalała). Daniel, szczególnie w ostatnich dziesięcioleciach, bardzo rozszerzył areał swojego występowania. W 1975 r. jego populację określano na ok. 2600 osobników, w 1985 na 4100, w 1991 r. na 6600, a w 2017 już na 30 000 sztuk. Szacuje się, że stan sarny w 1975 r. wynosił ok. 300 000 sztuk, w 1990 ok. 570 000, a w 2017 ok. 950 000 sztuk. Największe kontrowersje w kontekście rolniczych szkód łowieckich budził zawsze dzik, którego liczebność na ziemiach Rzeczypospolitej w sezonie 1938/1939 szacowano na 45 000 sztuk. W latach 1960–1975 oceniano ją na 50 000 sztuk, w 1980 na 85 000. Na początku lat 90. populacja dzika ustabilizowała się na poziomie 80–85 tys. sztuk. W drugiej ich połowie zaczęła rosnąć i w 2014 r. osiągnęła stan ok. 280 000 osobników, aby w 2017 r. wynieść ok. 216 000 sztuk. Widać też wyraźną tendencję rozwojową, sprowadzonego na początku XX wieku na tereny Dolnego Śląska muflona, którego populacja w 2017 r. była szacowana na 3400 sztuk. Jak widzimy z powyższego przeglądu danych dzięki działalności myśliwych wartość majątku Państwa, majątku ogólnospołecznego, a więc majątku każdego obywatela, który ma pełne prawo z niego korzystać w określony sposób, wzrosła wielokrotnie. Powstaje pytanie, dlaczego tak wielu stara się tego nie dostrzegać? Ba, dezawuować.
Sytuacja prawna po 1990 roku
Wiatr Historii przyniósł w 1990 r. kolejne zmiany ustrojowe, które – choć nie tak fundamentalne, jak te wcześniejsze – zmieniły również łowiectwo. Pierwsza zmiana dotyczyła szkód łowieckich. Rozporządzenie Rady Ministrów z 30 kwietnia 1990 r. wprowadziło dla podmiotów zrzeszonych w PZŁ 95-procentowy zwrot wartości szkód wypłaconych przez nadleśnictwo, które jeszcze wtedy te szkody szacowało.
Głębsze zmiany w tym zakresie niesie Ustawa z 13 października 1995 r. – Prawo łowieckie. Ustawa zmienia przede wszystkim spojrzenie na łowiectwo, które przestaje być elementem Gospodarki Narodowej. Teraz stało się ono oficjalnie, w głównym akcie prawnym je regulującym, elementem ochrony środowiska przyrodniczego. W końcu! W rzeczywistości było nim od dawna, co wyrażają między innymi przytoczone wyżej zmiany w liczebności zwierza. Zwierzyna nadal jest własnością ogólnospołeczną, państwową. Koła, myśliwi dalej odpowiadają za jej ochronę i hodowlę. Dzierżawca jest właścicielem zwierzyny pozyskanej, ale już nie musi jej odstawiać tylko do określonych podmiotów. Pojawia się wolny rynek. Koło łowieckie jako dzierżawca obwodu może na warunkach ustalonych pomiędzy stronami sprzedać każdą ilość zwierzyny myśliwemu, który ją pozyskał, na jego własny użytek, bez praw jednak do jej dalszej odsprzedaży. Jednocześnie koła łowieckie przyjmują na siebie, ze wszystkimi tego konsekwencjami, szacowanie i wypłatę szkód łowieckich. Pojawiły się wtedy głosy o rychłym upadku kół. Tymczasem w pierwszym roku obowiązywania nowych przepisów wysokość odszkodowań spadła do 60% tych z roku ubiegłego! Teraz na myśliwskich barkach spoczął cały ciężar utrzymania tego dobra ogólnospołecznego. Również współpracy przy zwalczaniu chorób zakaźnych zwierząt, co znajduje szczególną wymowę w czasach zmagań z afrykańskim pomorem świń.
Jak w całej historii łowiectwa, tak i teraz, szkody w płodach rolnych są osią wielu dysput, również konfliktów i poszukiwań różnych rozwiązań problemu. Jednym z rozwiązań był niezwykle ambitny i moim zdaniem logiczny pomysł, aby właściciel przejął odpowiedzialność za swoją własność. Sejm przyjął stosowną ustawę, a Prezydent powagą swojego urzędu ją potwierdził. Państwo szacuje i wypłaca szkody łowieckie. Tu jednak wkroczył osobiście premier RP i przyjrzał się kosztom. Przez dwa lata rząd zawieszał rzeczoną ustawę ustawą okołobudżetową, a potem… Potem temat ucichł. Ot tak sobie i zostało po staremu. No prawie, bo teraz niezadowolony z danego szacowania rolnik odwołuje się do nadleśnictwa, które wydaje werdykt ostateczny jako decyzję administracyjną. Po drodze były jeszcze drobne kosmetyczne zmiany, jak udział przedstawicieli służb rolnych, ale czas i koszt pracy urzędnika nie wytrzymały naporu trudu dzieła. Ktoś spyta, dlaczego tak? Same szkody sensu stricto w skali kraju i roku zamykają się w kwocie około 80–90 mln zł. Ale koszty ich szacowania zarysowywane przez państwowych urzędników sytuowały się na poziomie ok. 450 mln zł. Czyli były pięciokrotnie wyższe od od szkody stricte. Słyszało się o różnych ich szacunkach, ale bez diametralnych różnic. Możemy zatem przyjąć, że w sumie roczna „stołówka” dobra ogólnospołecznego to koszt około 500 mln złotych, za którą płacą myśliwi, niejako fundując to dobro reszcie społeczeństwa. Chętnie przyjęliby do tego dzieła wspólników, których, niestety, jednak nie widać. Gdzie się podziały liczne organizacje, będące przeciwnikami regulacji ilości zwierzyny poprzez łowiectwo? Czyżby hojnie deklarowana miłość do zwierzątek miała jednak swoje granice, a i cenę? Może protestowanie przeciwko myśliwym, połączone ze stosowną ekspozycją numerów kont bankowych jest bardziej zyskowne?
Podsumujmy to wszystko. Jakby tego kota i jakim ogonem kto nie wykręcał, to mamy obecnie, sukcesywnie na przestrzeni dziesięcioleci, rosnącą grupę około 130 000 ludzi, którzy odbudowali pogłowie zwierzyny grubej, przysparzając dobra ogólnonarodowego. Pokrywają koszty bieżącego bytowania tego dobra, kiedyś częściowo, a teraz w 100% i zajmują się jego ochroną i hodowlą, nie angażując do tego zasobów społeczeństwa, czyli finansują to sami. Przynoszą dochód z tytułu dzierżaw obwodów łowieckich. Tak przy okazji, to jest im obojętne, czy płacą go zgodnie z przyjętym prawem Państwu, czy też będą go ewentualnie uiszczać bezpośrednio właścicielom gruntów. Nie oni o tym decydują. Widać z tego, że to nie myśliwi bawią się w polowanie kosztem społeczeństwa, ale społeczeństwo ma zwierzynę na koszt myśliwych. Nasuwa się pytanie, dlaczego w sytuacji, która przywodzi na myśl słynne powiedzenie Sir Winstona Churchilla o polskich lotnikach, lansuje się na tak wiele sposobów dyskredytowanie myśliwych i dezawuowanie ich pracy? Czy za tym stoją pieniądze, hipokryzja, kompleksy czy niewiedza i niechęć poznania ich pracy, które usprawiedliwiają taką postawę? A może chęć pielęgnowania swojego wybujałego ego? A może wszystko po trochu, u każdego coś innego? Myślę, że każdy z czytelników sam sobie najlepiej odpowie na to pytanie.
Tekst: Jacek Seniów
Zdjęcie: Ryszard Adamus
Komentarze
Skąd ta zwierzyna — Brak komentarzy
HTML tags allowed in your comment: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>