Przewodnik po redakcji „Słowa Polskiego”
Dnia 1 kwietnia, data niezbyt fortunna, w roku 1948 ukazał się 500 numer „Słowa Polskiego”. Z tej okazji redakcja dziennika, która znana była z tego, że utrzymywała stały bliski i niezwykle serdeczny kontakt ze swoimi czytelnikami, postanowiła przybliżyć i opowiedzieć o tajnikach tego w jaki sposób powstaje gazeta. W owym 500-tnym numerze ukazało się kilka artykułów przedstawiających pracę dziennikarzy i drukarzy oraz kolporterów. Zamierzamy opublikować je, po to, aby nasz czytelnik bliżej poznał, jakże już archaiczne metody pracy dziennikarskiej i technologię drukowania gazety.
Autorem pierwszego z tych artykułów jest Hanna Muszyńska-Hoffmanowa ( 1913-1995). Przed wojna ukończyła Wyższą Szkołę Dziennikarską oraz Wydział Humanistyczny Uniwersytetu Warszawskiego. Zadebiutowała jeszcze w czasie studiów w roku 1933, pisząc do „Kuriera Warszawskiego”.
Po wojnie osiadła we Wrocławiu, gdzie w latach 1946-1953 współpracowała z miejscowa prasą.
Jest autorką wielu książek, między innymi: „Czupiradełko” (1962), „O paniach z krainy szczęścia” (1972), „Kochałam księcia Józefa” (1972), „Amazonki konfederacji barskiej” (1975), „Córki” (1976), „Miłość sentymentalna Tadeusza Kościuszki” (1979) czy też „Dziewczyny z krynoliny” (1982).
Zmarła w Warszawie w roku 1995.
Artykuł do publikacji przygotował Grzegorz Wojciechowski.
Hanna Muszyńska-Hoffmanowa
Przewodnik po redakcji [„Słowa Polskiego”]
Wprawdzie nawet w ogólnych zarysach nie przypominam wiotkiej postaci Beatryczy obywatela Dantego, ale gdyby Ci przyszła, miły czytelniku, ochota zwiedzić naszą redakcję, wtedy chętnie służę za przewodniczkę.
Jest godzina 10-ta rano. Znajduję się przed drzwiami, na których widnieje napis „sekretariat redakcji”. Tak, to tutaj.
Wchodzisz więc i… Bardzo dobrze, że uśmiechasz się do szczupłej brunetki, urzędującej przy telefonie. Do p. Kamilki, mamusi 6-ścio tygodniowego Krzysia, nie można się inaczej zwracać, jak tylko z uśmiechem. Należy się jej to za serce i zapał, jaki wkłada w pracę sekretarki.
Parę razy dziennie pękate torby listonoszy wyrzucają zawartość swych wnętrz na jej biurko. Kto rozdziela setki listów i komunikatów do przeróżnych działów? P. Kamilka. Kto troszczy się o papier, ołówki, pióra itd. dla redakcji? Odpowiedź ta sama.
Jeżeli w skrytości ducha marzysz, miły Czytelniku, o tak zwanej glorii dziennikarskiej, dobrze będzie, gdy zawrzesz przyjaźń z młodą osóbką siedząca przy sąsiednim stole. Panna Czesia oblicza nasze „wierszówki”. A robi to tak: Liczy ilość wierszy w każdym artykule i ogólna sumę zapisuje skrupulatnie na koncie każdego autora. Co 10 dni sporządza listę wypłat, która po podpisaniu przez naczelnego redaktora wędruje do administracji, a następnie do kasy.
Stare wygi dziennikarskie twierdzą, że najmilsza jest panna Czesia w chwili, gdy z podpisaną listą wychodzi z gabinetu naczelnego redaktora. Trzeba im wierzyć na słowo…
Drzwi, za którymi rozlega się gromki głos naczelnego redaktora, omijaj starannie.
Przecież widzisz jaka długa kolejka interesantów czeka do niego. Na domiar złego dźwięczy telefon: redakcyjną konferencję przerywa rozmowa telefoniczna z Warszawą czy Krakowem. Lepiej schroń się do sąsiedniego pokoju.
Tylko jeżeli zaliczasz się do antyfeministów, wstrzymaj krok. Ten pokój to świat kobiet. Czy widziano kiedykolwiek i gdziekolwiek na kuli ziemskiej, aby w zgodzie pracowały trzy niewiasty przy jednym stole? U nas w „Słowie Polskim” można oglądać ten 9-ty cud świata. Bo one nie tylko zgodnie urzędują, ale również zgodnie… mówią wszystkie trzy na raz.
Bądźmy niedyskretni i zajrzyjmy przez ramię. Teczki z rękopisami cierpią wybitnie na – w tym wypadku niegroźną – chorobę „elefantasis”. Trzeba każdy rękopis przeczytać, zaopiniować: do druku czy też do kosza. Następnie należy nakreślić plan dodatku (makietkę) i materiał zaadiustować, czyli przygotować do druku.
Koleżanka Irena Prądzyńska zajmuje się stroną ilustracyjną. Do niej też należy wybór odpowiednich fotografii, nie tylko do „Zwierciadła”, ale i do całego numeru i w ogóle opieka nad artystycznym wyglądem naszego pisma. Słowem nie ma „Słowa” bez Ireny.
Właśnie kierowniczka „Zwierciadła„, której nazwiska wrodzona skłonność nie pozwala mi wymienić, oraz nasza pupilka i współpracowniczka Maria Gwiżdżówna omawiają najnowszy dodatek „Słowo Polskie Dzieciom”. Pozwólmy im zdziecinnieć do reszty, a sami przejdźmy do sąsiedniego pokoju.
To coś dla Ciebie kochany Czytelniku.
Na pewno trapi cię wiele kłopotów dnia codziennego, a oto masz doskonałą okazję do „wylania” swych żalów w dziale „Rozmawiamy z czytelnikami”. Mów śmiało. Wiesz co robi koleżanka Maria Zawadzka? Najpierw spojrzy na ciebie badawczo, tak spoza okularów wzrokiem, który dotrze, aż do głębi serca, a potem z pewnością znajdzie odpowiednią radę. „Rozmawiamy z Czytelnikami” to właśnie ona.
A teraz baczność! Niech zamilkną wszystkie niestosowne śmiechy i żarty! Stoimy bowiem przed drzwiami, na których widnieje niby groźne „memento mori” każdego dziennikarza – terminarz przyjmowania rękopisów z poszczególnych działów. W pokoju tym przebywają od wczesnego ranka do późnej nocy dwaj tytani pracy, przy których przysłowiowa mrówka z bajki La Fontaine’a wydaje się obrzydliwym leniuchem, a których język dziennikarski prozaicznie nazywa sekretarzami redakcji.
Jak strumyki rzeki spływają do morza, tak wszelkie owoce natchnień dziennikarskich skupiają się u kolegi Władysława Frącza i dr. Tadeusza Pizło. Oni dopiero robią z nich „ludzi” to znaczy materiał godny wydrukowania. Wprawdzie na każdej konferencji redakcyjnej nasz naczelny przypomina wszystkim kierownikom działów, że materiał należy oddawać „zapięty na ostatni guzik…” ale… Ale, zawsze niezawodne pióro kolegów Frącza i Pizło wyłowi z artykułu niby perłę bezcenną, według słów jednego z nich, jakiś ponury analfabetyzm w rodzaju „szpony byka” itd. A no errare humanum est.
Teraz miły Czytelniku, pod moim światłym przewodnictwem zrób małą wycieczkę do pokoju po przeciwnej stronie korytarza. Posłuchaj zgodnego stuku maszyn do pisania kolegów Leszka Golińskiego i Zbyszka Grotowskiego, ale nie zadawaj im żadnych pytań. W ferworze pracy nie odpowiedzą Ci z pewnością, a zresztą i tak przeczytasz w jutrzejszym numerze: „Wśród czasopism” Golińskiego i „Punkt Obserwacyjny” Grotowskiego.
Pokój nr 11 chociaż mieści się w tym samym lokalu, to jednak reprezentuje prowincję. Nigdzie tak łatwo nie podróżuje się, jak w redakcji „Słowa Polskiego”. Przekonajcie się sami. Masywne biurko ozdobione filigranową postacią Ewy Wacowskiej – to dział prowincjonalny dolnośląski. Robisz jeden krok dalej i lądujesz na Ziemi Lubuskiej kolegi Czesława Ostańkowicza. Nie tyle o miedzę, ile o biurko, znajduje się znów Jelenia Góra i Wałbrzych, redagowane przez kol. Mieczysława Kolbusza. Miedzy tymi prowincjami żegluje zręcznie kol. Żegota – kierownik działu gospodarczego.
W sąsiednim pokoju mieści się dział miejski. Otwieramy drzwi i cóż widzimy? Widzimy, że nikogo nie widzimy. Ale fakt ten niech gości nie peszy. Dział miejski również intensywnie pracuje. Koleżanka J. Konopkówna spędza długie godziny w sądzie, a wynikiem takiej wizyty będzie jeszcze jedna przyjemna „pyskówka”. Reporterzy Głębocki i Jaworski wędrują po mieście w poszukiwaniu sensacyjnych wiadomości. Tylko patrzeć, jak przybiegnie koleżanka Maria Horodyska ze sprawozdaniem z zebrania Ligi Kobiet. Ot, już zjawił się „opiekun” działu miejskiego – kol. Wacław Drozdowski, a niestrudzony Tuwicz (kol. Tułasiewicz) zasiada do maszyny, by pisać swoje najnowsze „Szczerze”.
Zbliża sie godzina 5-ta po południu. Myślicie, że natężenie w pracy słabnie? Nic podobnego, właśnie przybiera na sile. Ale to jest już „zupełnie inna historia”, jak mawiał zresztą z zupełnie innej okazji Kipling.
„Słowo Polskie” nr 89 z 1 kwietnia 1948 r.
Komentarze
Przewodnik po redakcji „Słowa Polskiego” — Brak komentarzy
HTML tags allowed in your comment: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>