Fragment powieści ŻEBRAK I PIES. (Zbliżało się Boże Narodzenie.)
Fragment powieści ŻEBRAK I PIES autor: MONIKA MACIEJCZYK
rok wydania 2015
Żebrak
I powstawały i upadały rządy
kwitły i gasły rewolucje
zmieniali się Prezydenci
i granice
a Żebrak pozostał Żebrakiem
jak posąg ludzkiego Niemiłosierdzia
/Monika Maciejczyk/
Różany Dwór, Boże Narodzenie 2014 roku
Rozdział XLI
Skład choinek i Boże Narodzenie
Zbliżało się Boże Narodzenie.
Śnieg padał coraz częściej, choć topił się na chodnikach i ulicach zamieniając w breję brudnego błota. Czasem gdy przyszedł mróz… to i śnieg się utrzymał i leżał na chodnikach, i w parku. O, jak tam wtedy było ładnie, jak… w Ogrodach u Matusi. Wielkie czapy śniegowe otulały krzewy i zarośla, przytulały się szronem do gałęzi drzew, bieląc je świątecznie. A na trawnikach zaległy równiutko białe, puszyste dywany, nietknięte ludzką stopą. Czasem widać było na nich ślady psa czy kota albo i wiewiórki. Park po drugiej stronie ulicy dawał Antoniemu coś co trudnym było do wytłumaczenia lecz koniecznym do życia. I właściwie wystarczało tylko to, że park tam był… Wygramolił się Antonio z piwniczki. Drzwi obite płytą wygłuszającą i grubą dermą izolacyjną zamknął na cztery spusty. Zasłonił przejście kotarą ze starego, przypalonego żelazkiem koca, zastawił starą połamaną szafą i skrzynkami po warzywach. To tak dla bezpieczeństwa swego domostwa… i poszedł w miasto. Z Nieba leciał puch anielski. Tuż za parkiem, w czas świąteczny urządzali skład choinek. A różne ci tam były drzewka… i wielkie pachnące jodły dla bogaczy, i świerczki srebrne, i małe chojaki. Choineczek tam stało lub leżało ze sto i jedna na dodatek. A wszystko pachniało lasem, jodłą, świerczyną i żywicą. Były też na sprzedaż gałązki, które na miejscu obcinano i składano przy bramie. Tam przychodzili ludzie starzy i samotni po gałązkę na stół wigilijny. Pora Świąt Bożego Narodzenia była dla Antonia czasem łaskawej dobroci, ogarniającej miłością cały świat. Ludzie życzliwi byli dla siebie tak bardzo, że nawet jak polski stary obyczaj nakazuje… jeden talerz pusty przy wigilijnym stole czekał na wędrowca. Na obcego biedaka, który do drzwi domu zapuka. Tak, tak, po prawdzie. W czasie tym magicznym w całym chrześcijańskim świecie ustawały wojny i swary, gaszono nienawiść. Antonio pamiętał jeszcze z dzieciństwa film wojenny; choć szczerze mówiąc, to nie cały film pamiętał, tylko jedną małą historię, kiedy to podczas wojny, w okopach, na mrozie i zawiei… siedzieli żołnierze. Po jednej stronie jedni, po drugiej drudzy i tak to było, że wzajem swojego języka nie znali. A był ci to wieczór Wigilii Bożego Narodzenia. I skuleni z zimna i frasunku czekali na rozkaz do boju… by bić i zabić drugiego człowieka… choć w sobie żadnej ci to nienawiści do tamtego nie mieli, bo przecie jak i oni sami i tamci marzli, o chlebie i wodzie. I nagle wiatr ustał i zaległa cisza, biała, czysta, i rozległa, pośród pól, wzgórz i pagórków falistych… cisza, jeno cisza. A niebo ciemno granatowe się stało i nagle śnieg począł padać, a duże, lekkie jak puch płatki wirowały w nocnym powietrzu, w ciemnościach, wolno opadając na ziemię. I biało się stało… i czysto tak, świątecznie. Uroczyście… A wtedy z tamtych okopów nieopodal głos piękny wydobywać się począł. Przecudny i spokojny, a miłości wielkiej i smutku pełen… ,, Stille Nacht, heilige Nacht… i płakał wtedy Antonio rzewnymi łzami, bowiem ludzie ci naprzeciw sobie postawieni, broń zawiesili, a w sercu ich pokój wielki zagościł. Kochał Antonio ten czas święty… choć przecie wiedział, że dla innych ras i narodów nic on nie znaczy, bowiem mają inny, własny czas świętowania i dobroci. Mój Boże, myślał sobie Antonio, przechodząc obok straganów pełnych świecidełek i bombek. Stoisk pełnych matek i dzieci… ojców uśmiechniętych. A na włosy anielskie, lśniące w przedwieczorze, na bombki kolorowe odbijające światło lamp i strzeliste szpice choinkowe, ptaszki rajskie z ogonkami ze szklącego się włosia, łańcuchy złote i srebrne, cukierki wiszące i lampki choinkowe… na wszystko to wolno opadały płatki śniegu, wirując i pokrywając bielą dachy budek, sprzedawców, uliczki i ścieżki, domy i parki, ciszę wielką niosąc i spokój. Natenczas radość Antonio w sercu swoim miał dziwnie ze smutkiem wymieszaną, bo i śmiać mu się chciało i płakać, i sam nie wiedział co jeszcze… I myślał tak sobie nasz dobry Antonio jakby to cudnie wyglądał ten nasz świat, gdyby zawsze już po wieczne czasy trwało owo Boże Narodzenie. Myślał też o tym, jaki powód szczególny ku temu jest aby ludzie w dzień zwykły, powszedni nie miłowali jako we Święta. Tak zwyczajnie i prosto, życząc sobie na każdy dzień wszystkiego dobrego z uśmiechem spokojnym. O, tak na przykład – dzień dobry… wesołego dnia, wesołego i spokojnego dnia. W czas niekończący się, by nikt nikomu źle nie życzył, ani krzywdy nie czynił… ni myślą, ni mową, a tym bardziej uczynkiem. Czas w który dla każdego samotnego człowieka byłoby jedno miejsce przy stole… a przynajmniej pamięć litościwa o jałmużniku. Czas dzielenia się chlebem i miłością bliźniego. I nie wiedział Antonio, i zrozumieć nie mógł świata tego i ludzi, i zwyczajów ich… tak jakoby z innej był planety. Gdzieś z Gwiazd dalekich, świetlistych i mrugających dobrocią… stamtąd gdzie więcej Światła i Wysokości. A na koniec tych rozważań, jako że człek rozumny szuka zawsze w nieuporządkowanych zbiorach zdarzeń, logiki i prawidłowości, tak i tu Antonio nasz dochodził do przekonania, że widocznie gdyby cały czas trwało na świecie Boże Narodzenie, to człek zwyczajny nie potrafiłby… odróżnić dobra od zła. I to zaspokajało jego potrzebę odnalezienia sensu w tak nielogicznym świecie.
Wieczór zapadał i zmierzchało powoli. Śnieg padał coraz gęstszy i plac pustoszał. Po domach światła się zapalały. Tysiące, miliony świateł i pomyślał sobie biedny nasz Antonio… jak to też jesteś dobry Święty Mikołaju i jak to żeś sprawiedliwy, że wszystkie ludzie w ten czas świąteczny kogoś bliskiego mają… tak, że serce przy sercu… blisko tak, że słyszysz ciepłe, miarowe serca bicie… tuż, tuż blisko swego. A jam ci sam, jak ten palec na tym mrozie we śniegu. Jak to tak… o takiej mizerocie i takiej ludzkiej biedaczynie zapomnieć. Jak to tak? Gospodarz skład zamykał. Niesprzedane ośnieżone drzewka, klnąc siarczyście wrzucał na deski ciężarówki. Leciały choinki w powietrzu, spadając jedna na drugą. I nie było już tam na placu choinkowym czego szukać, więc pomyślał sobie Antonio, że czas wracać do domu. I tu, z wdzięcznością raz jeszcze losowi w myślach podziękował, że taki dom ma… owo miejsce na ziemi, do którego człowiek sterany życiem może powrócić. Chwilę jeszcze stojąc, wzrok zaczął wytężać, bo zdało mu się, że pod ścianą w ciemności coś tam kształtów dziwnych nabiera. Ni to pies… ni to bies. Oko jego wolno łowiło szczegóły i odsłaniało kontury małej postaci. Nie ruszał się jednak z miejsca swego, bo zdało mu się, że jego wyobraźnia figle jakieś mu płata. Bowiem jest to tak na tej ziemi, że czasem jak człowiek bardzo coś chce ujrzeć… to przypadkowe gałązki, załamanie światła czy podmuch wiatru poruszający liściem, czy starą gazetą na wietrze sprawi… że coś zastygnie w kształt. O, na przykład w kształt Przyjaciela. I przybierze postać tego o czym człowiek marzy podświadomie. Jednak gazet starych ci tam nie było, ani gałęzi, ni błysków świetlnych, ani liści co by wiater nimi chciał targać… jeno, skulony w samym kąciku pode ścianą… stał Pies. Czarny jak wągiel… jak to na Śląsku mawiają. Tylko oczy łyskały dziwnie i dziko w ciemności. Czy to pies – czy to bies… pomyślał se Antonio. Antonio nigdy nie miał psa. W czasach dzieciństwa zazdrościł niekiedy innym dzieciom, które przychodziły latem do Ogrodów ze swoimi psami. Obserwował z ukrycia, bowiem zbyt był nieśmiały i dziki żeby podejść bliżej. Wkradał się oczyma w intymność scen i bliskość i… wesołość obcowania ze zwierzęciem. I tak to sobie po swojemu wyobraził radość życia. Spontaniczną, nieokiełznaną, skaczącą na boki lub tulącą się czule i liżącą ręce czy nogi. Tak tego był pewien… że dla psa właściciel jego czy to dziecko, czy dorosły, głupi czy mądry, bogaty czy biedny, ale zawszeć był… Napoleonem. Napoleonem z opowieści historycznych Jana Papieża… prawdziwym i wielkim cesarzem, w którego wpatrzone były oczy ówczesnego świata. I tak to z obserwacji Antonia wynikało, że każden jeden człowiek był dla swojego psa owym Napoleonem – cesarzem.
– Każdy jeden Antonio, każdy jeden… – No, przecie mówię, że każden jeden…
Nagle z głębin mroku rozległ się głos donośny, przeszywając ciszę i wkradł się pomiędzy wiatru gwizdanie. – Antonio! – krzyczał właściciel składu choinek – co tak stoisz tam jak słup soli. Fajrant jest! Do domu na śledzika i wódeczkę. No, jazda! Nie masz tu już nic do roboty. Antonio zwykle nieśmiały i niepewny nawet własnych chęci, tu nabrał przekonania, że ten czas i wiatr, i śnieg świąteczny przyniósł mu coś… tak ważnego, że ominąć nie sposób. Ten pies… prezent od Świętego Mikołaja. Niedowierzając, pod nosem uśmiechnął się, a głośno zawołał – Już idę… tylko narzędzia i sznurek pozbieram. I ociągając się, albo bardziej przed tamtym człowiekiem nic nie rozumiejącym… ociąganie udając, skierował swe kroki pod parkan, gdzie spomiędzy gratów i skrzynek wystawał ów pies. Mordo, ty moja – pomyślał, a cóś takiego dziwnego chyciło go za serce, że jak raz w sercu to poczuł i w gardle jako obręcz jaką bolesną co to się zwolna zaciskać poczęła. A na koniec to i oczy mu zwilgotniały, a przecie nie od wiatru, bo tego ostatniego zwyczajne były przez lata tułaczki, co to jak powiadają… wiatr w oczy. Z głębi duszy Antonia coś tam jakby się zerwało, stare i zapieczone i wbrew woli jego świadomej na wierzch poczęło wypływać i nic ci na to chłopina poradzić nie mógł, jeno stał i patrzył w ten kąt ciemny skąd oczyska błyszczące spozierały. Wyraźnie ku niemu. Jeszcze raz strachliwie i nieufnie obejrzał się Antonio za siebie, a to tak na wszelki przypadek, że pies może nie patrzy na niego… tylko na inszą postać pana swego… bo może zgubił się w tej śnieżycy i go ktoś tam, i tu szuka… Aleć, nie. Z całą pewnością nie… bowiem jak bliżej podszedł, spostrzegł zmierzwione, matowe futerko, gdzieniegdzie zlepione strąkami z zaschniętej krwi. Chudy ci był tak bardzo, że ledwie się na nogach trzymał. Wszystkie żebra można było policzyć choć ciemno, że oko wykol. A przy tym trząsł się jak osika na wietrze. Jeno te oczy, wielkie, ciemne i błyszczące jak wągle… one to patrzyły w Antonia jak w obraz, zmiłowania wołając. I tak Antonio wiele dróg w życiu swoim przewędrował, to i mądrości nabył. Nie tej książkowej jeno tej powiadanej, jak to dawne starożytne księgi zamiast zapisane, to z ust do ust mową ludzką podane z uwagą wielką i starannością. Podobnie jak wiedza z ust i umysłu Jana Papieża płynąca, tak głęboko zapadła w ciało i duszę człowieka, że ani wymazać, ani wykreślić, ani nawet spalić; jako byli i tacy w historii co księgi palili, a i ludzi mądrych na stos prowadzili. Tako to wiedza z życia ludzkiego płynąca od wiek, wieków. Ona ci to w Antonim osiadła i nie wiedzieć jak i kiedy, kierował się nią w życiu swoim. Można by rzec… czerpał z niej, choć nad wyraz prostym i skromnym był człowiekiem. Ta to podświadoma i wielka mądrość… pewność uczyniła i wokół rozpostarła jak te śniegowe pierzyny, że dzień ten i godzina… i chwila ta co nadeszła… zmieni wszystko co do tej pory istniało. I przemieni bez udziału i czynu… tak jak ów śnieg padał. Lekko tak, obezwładniająco i wszechogarniająco. Jak miłość z Nieba, co z owym białym śniegiem spadła i świat cały ludzki i nieludzki, dobrem, ciepłem, łagodnością i łaską przebaczenia okryła. Łaska z Nieba. I wtedy nagle, Antonio decyzję powziął… jak nigdy. Pewną i nieodwołalną. Odważną. I naraz ze strachliwego, zmęczonego starca począł wyrastać nowy człowiek. Wyprostował się i stał jakby większym i potężniejszym. Ruchy jego zdecydowane się stały i ręka pewna, a wszystko jakby oczywiste i zaplanowane, zapisane gdzieś w Gwiazdach tak mocno, że jakby w spiżu wykute ręką Wielkiego Mistrza. A chwila zastygła w kształt… i stało się… Antonio, już wiele miesięcy później zastanawiał się jak to możliwe, że on tak strachliwy i przezorny… w chwili tamtej, pośród nocy i zawieruchy… nie bał się. Nie czuł strachu przed tym obcym, dzikim zwierzątkiem, że rzuci się na niego z jazgotem i pogryzie dotkliwie. Wiedział jednak w tamtej chwili, że nic takiego nie stanie się i stać nie może. I oto tam w ciemnościach, pewną ręką schwycił psa, przytulił do kożuszanej, kosmatej burki, poczym jednym zdecydowanym ruchem wsadził psa za pazuchę. Za pazuchą pies powoli odtajał i wraz rozpłynęła się w jakimś przedziwnym cieple Antoniowa dusza. Nagle, głośno zawołał właściciel składu – Antonio, a co ty tam masz? Znalazłeś co? Antonio jak człek wrzucony nagle na głęboką wodę, siły swe wszystkie pozbierał, sprytem krasząc i odkrzyknął szybko i na tyle głośno aby, cham tamten zbliżać się do niego nie musiał, ani rozpoznawać sytuacji całej, bowiem przeczucie miał, że nic dobrego z tego nie wyniknie. A psa, nie oddałby już nikomu za żadne skarby świata. Splunął więc siarczyście i odkrzyknął gromko – tylko se swoje sznurki od choinek po kątach zbieram. I to załatwiło sprawę, bowiem kupcowi nie chciało się iść w rozdeptany śnieg i w ciemności. Krzyknął tylko do Antonia zdecydowanym, nie dopuszczającym sprzeciwu głosem… – No, jazda mi stąd! Antonio pomyślał – W to mi graj… i uśmiechając się pod nosem jakby to przechytrzył po raz kolejny zły los… kichnął i wytarł smarki cieknące z nosa rękawem kożucha, mocniej przygarnął do siebie ściśniętego pod burką psa i… poszedł do domu. Rozpogodziło się i przestał padać śnieg. Idąc mijał rozświetlone domy, świąteczne dekoracje, światła choinek w oknach… i dochodzące z ciemności słowa kolęd… nakładających się na siebie; raz zbliżających na tyle by wyłowić uchem melodię i słowa, a innym razem, już kilka kroków dalej, przechodzących w inną miłą muzykę. Na ulicach świeciły latarnie i neony sklepów. Było pusto. Spojrzał w górę na rozgwieżdżone Niebo z wdzięcznością i pokorą chyląc duszę przed czymś Niepoznanym. Tym co w jego myślach przyjmowało postać Boga… i na głos… sam do siebie powiedział… Dziękuję
Rozdział XLIII Człowiek i Pies
I schodził po schodach Antonio w czeluściach ciemności, do swej podziemnej piwniczki. Krok za krokiem, nogą teren macając ostrożnie, przy piersi dzierżąc mocno psie stworzenie, którym tuż przed chwilą los go obdarzył. Nie musiał się skrywać, bo w dniu dzisiejszym wszyscy ludzie na świecie ważniejsze mieli sprawy niż jakiś tam pies i żebrak. W piwniczce ciepło było i przytulnie. Za oknem znów padał śnieg, a mdłe światła latarni ulicznych sączyły do pokoiku odrobinę poblasku. I w tej to nikłej poświacie ujrzał Antonio po raz pierwszy swoje wigilijne znalezisko. Postawił pieska na dywanie i przyglądał mu się jakby chłonąc każdy szczegół jego tak dokładnie, by niczego nie przeoczyć. Piesek stał spokojnie. Pokorny ze spuszczoną głową i podkulonym ogonem, lekko prawą nóżkę w górze trzymając. Nachylił się Antonio nad zwierzątkiem i powoli, szorstkimi dłońmi badać począł jego małe ciałko. Pies jakby rozumiał… stał bez ruchu, poddając się tym szczególnym zabiegom. Antonio pełen był obaw czy pies przeżyje. Nóżka przednia, ta którą w powietrzu trzymał, potłuczona była i bolesna… może kości złamane? Nie wiedział. Wyciągnął z kąta piwniczki swoją żebraczą apteczkę. Zgromadził tam leki i środki opatrunkowe, i inne lekarskie przybory, a to z tego uskładał co ludzie na śmietnik powyrzucali. W wolnych chwilach czytał uważnie co… na co i rozpoczął na swój sposób pomoc w potrzebie. Rozpuścił w zimnej wodzie Altacet, namoczył w tym skrawki gazy opatrunkowej. Przemył czystą wodą psią łapkę, przyłożył kompresy i starannie obwiązał bandażem. Później wlał do miski ciepłej wody z termosu co zawsze zostawiała mu Babka Cezaryna w korytarzu, pod skrzynką na kartofle. Wymył psa dokładnie. Przemył z krwi zaschniętej futerko zmierzwione. A później sobaczkę położył na małym kobiercu w nogach swego łoża. Wyjął z kieszeni chleb i wędlinę. Odpakował parówki i drożdżówkę z makiem, i jeść począł z psem się dzieląc wszystkim jak z Przyjacielem. Pomyślał sobie wtedy Antonio, że oto przypłynął do jego Samotnej Żebraczej Wyspy przyjaciel prawdziwy – Pies. Tak jak w powieści,, Przypadki Robinsona Cruzoe”, gdzie na wraku rozbitego statku znalazł Robinson psa, który los jego odmienił i ducha wzmocnił w jego samotni. Tak i Antonio obdarzon został.
Bożesz Ty mój… pomyślał Antonio i zasnął.
Ps.
Różany Dwór Boże Narodzenie 2025
Drodzy Państwo,
W ten świąteczny pełen pokoju i miłości czas, życzę aby dobroć
i serdeczność Bożego Narodzenia, pozostała z Nami na nadchodzący
Nowy Rok 2026.
Aby Rodziny nasze i Przyjaciele przełamali się z Nami opłatkiem
przy świątecznym, uroczyście zastawionym stole, wśród radości
i wybaczania. Przy blasku świec i kolorowych światełek choinki.
W cieple i dobrostanie.
I byśmy odnaleźli w sobie siłę by przełamać dawne urazy. Bowiem
wystarczy jeden mały gest, dawno zapomniany numer telefonu.
Znak, na który być może ktoś czeka z nadzieją i utęsknieniem.
Wyjrzyjmy za okno, a tam być może ujrzymy samotnego
Człowieka, dla którego nasz najmniejszy gest dobroci,
będzie w tę noc wigilijną darem największym.
Niech wzrok nasz wyłowi z ciemności i zapomnienia porzucone
zwierzęta, głodne i opuszczone. Bowiem są dary na tym Świecie
bezcenne. A wszystko to pod Niebem pełnym gwiazd.
Radosnych Świąt Bożego Narodzenia i Szczęśliwego Nowego Roku 2026
Z serdecznością i nadzieją
Monika Maciejczyk
Różany Dwór
Polanica

Komentarze
Fragment powieści ŻEBRAK I PIES. (Zbliżało się Boże Narodzenie.) — Brak komentarzy
HTML tags allowed in your comment: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>